Bez kantów, bez sensu
Zalało nas morze plakatów wyborczych. W sumie nic zaskakującego. Od dwudziestu lat, co jakiś czas, pojawia się to zjawisko. Przychodzi nagle i dokładnie tak samo odchodzi. Choć z tym drugim etapem można polemizować, bo jeszcze kilka tygodni temu widziałem plakaty z kampanii… samorządowej. Przy okazji toczą się dyskusje, kto ma dobre zdjęcie, a kto z twarzy podobny jest zupełnie do nikogo. Normalna sprawa. Podobnie jest z hasłami wyborczymi. Takie jak „gospodarka, głupcze” przechodzą do historii marketingu politycznego. Szkoda jednak, że to nie hasło z rodzimego rynku, a stary amerykański przykład. O ogólnopolskich pomysłach nie będę pisał, bo temat pojawia się w co drugim programie publicystycznym.
Wypowiadają się same tuzy, więc nie będę właził w tak szacowne grono. Nie ma jednak wątpliwości, że „Polska w budowie” to jedyne konkretne wskazanie, abstrahując od tego czy to prawda, czy nie. Reszta, jak zwykle, kręci się wokół takich określeń jak: lepiej, ponad wszystko, możemy, razem albo do przodu. Nic nowego. Ponieważ jednak Lublin wygląda jak jeden wielki słup reklamowy, warto może zastanowić się, czy trzeba aż tak oszpecać miasto. Schemat jest taki: jak największa liczba plakatów, na których mamy zdjęcie (głównie twarz z lekkim uśmiechem), numer na liście, logo partii i nieśmiertelne hasło. Co to daje? Usilne eksponowanie nazwiska to jego zwiększona rozpoznawalność, co w przypadku nieokreślonych osobowo preferencji daje szansę, że wyborca, korzystając z pokładów percepcji, skreśli właśnie to nazwisko, które pierwsze przyjdzie mu na myśl. Na przykład dlatego, że jego mózg zarejestrował ładną buzię, nietypowe nazwisko albo miły uśmiech. Tu wszystko jest OK, choć automatycznie dostawca takiego wizerunku zakłada, że większość ludzi wzięła całkowity rozbrat z rozumem. Wszyscy też ogólnie wiedzą, że im plakat bardziej czysty, tzn. pozbawiony dodatkowych słów, tym lepiej zostaną zapamiętane elementy wcześniej omówione.
Po co jest więc hasło? Pytanie tym bardziej zasadne, że większość z haseł ustępuje wielkością pozostałym elementom i jest zwyczajnie niewidoczna. Generalnie obietnica wyborcza powinna dawać wyróżnienie i ważny bodziec, aby zagłosować na tę, a nie inną osobę z wiarą, że realizacja zasygnalizowanej obietnicy przyniesie istotną zmianę dla ludzi. Czy jednak „Po pierwsze praca” brzmi wiarygodnie w ustach kandydata, który fizycznie nie miał zbyt wielkiego kontaktu z tą sferą życia? A czy „Uczciwie. Bez kantów” to dobre hasło dla zwolenników PO? Na odległość wieje ministrem Zbigniewem Z., abstrahując od tego, że samo w sobie jest… masłem maślanym. Jest też akcent sportowy w postaci byłego, całkiem niezłego piłkarza. Bardzo zgrabny plakat i do tego odpowiednio duży, co go ładnie wyróżnia. Tylko po co hasło? W tym przypadku tzw. samobój. Bo jeżeli weźmiemy na poważnie deklarację, że dzięki panu Cezaremu Lubelszczyzna ma wejść do gry, to oznacza, że według niego do tej pory była w głębokiej rezerwie. Biorąc pod uwagę, że od dłuższego czasu zarówno województwo jak i miasto jest rządzone przez Platformę, to trochę odważne wejście. Na miejscu marszałków byłbym lekko obrażony.
Wystarczy przykładów. Nie ma co w ogóle debatować, uznając, że praktycznie w 100% przypadków można było pominąć ten element prezentacji. Dlaczego wszyscy boją się obiecać coś konkretnego? Nowy szpital, drogę albo walkę o więcej środków budżetowych na lubelską kulturę? Dziwne jest też to, że niewielu wskazuje w haśle swoje mocne strony, skupiając się na pustosłowiu albo zabawie nazwiskiem.
Wielka szkoda. Przede wszystkim naszego, pięknego regionu.