Co się stało z moją szkołą
Jakiś czas temu moja małżonka, a jednocześnie koleżanka z klasy zwróciła mi uwagę, że za rok przypada 20-lecie naszej matury. W pierwszej chwili ta informacja nie specjalnie do mnie trafiła. Tyle bieżących rzeczy, że trudno rozważać tak odległy moment. Dziś jednak stuknęło mi 38 wiosen i jak zwykle w takich chwilach znalazł się czas na trochę refleksji. Przypomniał mi się ten sygnał o rocznicy egzaminu dojrzałości.
Kawał czasu. Sam okres matur nie zapadł mi mocno w pamięć. Nieskromnie mogę powiedzieć, że uczniem byłem tak dobrym, że ten końcowy sprawdzian wziąłem z marszu. Sama już jednak szkoła, jej atmosfera i tradycja, którą wyczuwało się na każdym kroku, wywarła na mnie ogromny wpływ. Bo też i liceum, do którego uczęszczałem to nie jakaś tam popierdółka. Ciągle rozpiera mnie duma, że jestem Zamojszczakiem. Może nawet z roku na rok bardziej. Pamiętam, jak parę lat temu zabrałem moją, wówczas 4-letnią, córkę Zosię na Ogrodową. Weszliśmy do budynku, który wprawdzie po gruntownym remoncie bardzo się zmienił, ale natychmiast przypomniał mi ten wspaniały czas spędzony w środku. Od razu zapowiedziałem mojej latorośli, że oto jest szkoła, do której będzie w przyszłości uczęszczać. Mam w tym zakresie poczucie obowiązku. Chodził do niej mój brat i żona, więc chyba naturalne jest, że nastąpi kontynuacja. Dla mnie osobiście to znacznie więcej niż szkoła. To raczej styl życia. Co najmniej pewien rodzaj charakteru.
Wspominając miłe chwile, zacząłem wygrzebywać z zakamarków pamięci ostatnie doniesienia na temat szkoły. Wcale nie wygląda to różowo. Wprawdzie jeden z rankingów wskazuje, że jesteśmy na drugim miejscu w województwie, ale przed nami jest szkoła, w której klepią książkę telefoniczną na pamięć (a nie ma większej zniewagi), a poza tym to tylko jedna strona medalu. Wpisując Zamoy w wyszukiwarkę, wyskakuje na przykład informacja o samobójstwach uczniów. To oczywiście nie musi być żadna wskazówka. Coraz częściej jednak, ze względu na dorastające dzieci, mówi się w moim otoczeniu o możliwych ścieżkach kształcenia w Lublinie. W tych wyborach Zamoy pojawia się bardzo rzadko. Raczej słychać w jego kontekście takie stwierdzenia jak: „przereklamowany”, „melodia przeszłości”, „wypaleni nauczyciele” etc. Z forów internetowych można natomiast wyczytać, że dyrektor lubi wszechobecny monitoring, atmosfera jest sztuczna, a ze szkoły nie można wyjść, bo pilnują ochroniarze. Jestem w stanie w to uwierzyć, bo obecny wódz uczył mnie informatyki i jak pamiętam, jego twarz zdradzała niziutki poziom intelektu, a potem się jeszcze odzywał… Jako gwóźdź do trumny mogę dodać, że mój ukochany bratanek i bratanica wybrali… no niestety… A przecież nie tylko mój brat, ale również jego małżonka to wychowankowie Zamoya.
Tak jednak być nie może! Nie dlatego, że to MOJA SZKOŁA. Nawet nie dlatego, że za dwa lata będziemy obchodzić setną rocznicę powołania placówki przez ks. Gostyńskiego. Ale dlatego, że II LO im. Jana Hetmana Zamoyskiego to marka. Oryginalna tożsamość, na którą składa się mnóstwo elementów. Wybitni nauczyciele i uczniowie, wyniki w nauce, nagromadzone, indywidualne emocje i wspomnienia, najpiękniejsza ulica miasta, ale też postawa wobec PRL, słynna niepokorność i umiłowanie wolności. Tego nie da się skopiować, ani kupić. Można natomiast zamazać, sponiewierać i zagłuszyć teraźniejszą głupotą. Po prostu zbezcześcić. Zarządzanie marką to trudna sprawa. Na pewno za trudna dla jakiegoś kowala czy innego rzemieślnika. Dlatego, w tym miejscu, wzywam obecny dyrektoriat – jeżeli nie macie odpowiedniego planu na przyszłość i nie rozumiecie, jak wielką wartością przyszło wam zarządzać, ustąpcie. Jeżeli zaś wiecie, co należy zrobić, nie czekajcie. Moja córka ma już 9 lat i nie chciałbym sytuacji, w której dla jej dobra, zarekomenduję jej Unię, coś prywatnego czy… Nie, tej ostatniej opcji nie zakładam w ogóle.
Wszystkich Zamojszczaków, którzy przypadkiem przeczytają ten tekst i zgadzają się z powyższym apelem, zapraszam do grupy Zamoy Alumni, powołanej przeze mnie na portalu LinkedIn.