Co z tą Polską?
Nie, nie będzie bezpośrednio o polityce i politykach. Szczerze mówiąc, straciłem zapał. To nawet nie jest związane z „dobrą zmianą”, po prostu jakość dostarczana przez tę grupę zawodową jest tak niska, że wstydzę się sam przed sobą. Podobne uczucie towarzyszyło mi zawsze, gdy oglądałem program „Szansa na sukces”. Od czasu do czasu wpuszczali na scenę jakieś kompletne beztalencie i wtedy właśnie mnie to uczucie dopadało. Aż mnie ciarki przechodziły. Identycznie teraz.
Poza wszystkim Polska to też marka, czyli zestaw utartych skojarzeń, tworzących jakiś wizerunek i kapitał, który ma wpływ na kontekst i odbiór tego, co wychodzi na zewnątrz kraju. Od produktów i usług począwszy, poprzez hydraulika i murarza, aż po debatę w Parlamencie Europejskim. Chcąc się zorientować, jak się na tym zarabia, wystarczy się przyjrzeć Szwajcarii albo Japonii. Zresztą dobrych przykładów jest znacznie więcej. U nas jak zwykle burdel na kółkach. Każdy sobie, rzadko w tę samą stronę. Co ministerstwo albo jakaś inicjatywa, to inna identyfikacja. A stereotypy ucierają się coraz mocniej.
Mija 12 lat odkąd śp. Wally Ollins zaproponował twórcze napięcie jako myśl przewodnią dla Polski. Potencjalne źródło, z którego możemy czerpać na poziomie komunikacji i zarządzania doświadczaniem. Naszą siłą napędową są przeciwności – jesteśmy częścią Zachodu, ale i Wschodu, który doskonale rozumiemy. Dodał, że Polacy są uczuciowymi idealistami, ale też – jak pokazuje przykład polskich emigrantów – potrafią być pragmatyczni i zaradni. To urodzeni przedsiębiorcy. Często potrafią osiągać rzeczy niemożliwe. Według Ollins’a Polska bardzo szybko się zmienia, a to produkuje pewne napięcie.
To dobra diagnoza, bo wykreowana bez emocji i zadęcia. Prawdziwa. Na tej właśnie kreatywnej sile warto oprzeć spójne działania wizerunkowe, także z zakresu polityki, gospodarki, kultury czy stosunków społecznych. Przez ponad dekadę nie potrafiliśmy jednak przełożyć tej idei w konkretną strategię, która wreszcie potrafiłyby zapanować nad międzynarodowym obrazem kraju i standaryzować nasze atrybuty. Budowa marki jest procesem coraz głębszego angażowania, wyobrażeń, zmysłów i emocji, aby odróżnić się od konkurentów, tworzyć motywację do poznania i zamieniać obojętnych ludzi w nowych mieszkańców, inwestorów i turystów. A my ciągle o Szopenie, strojach ludowych i pierogach. Wystarczyło odwiedzić nasze stoisko na Expo w Mediolanie. Cepelia. A dodatkowo kucharz robił śledzia po kaszubsku na desce z Ikei. Kurwa, jakby nam brakowało drewna.
Marki najczęściej rozwijają się nie liniowo, ale skokowo, a ich historia składa się z kilku kluczowych wydarzeń, które wynosiły je na kolejny poziom. Pytaniem otwartym pozostaje, jak będzie wyglądał kolejny krok w przypadku naszego kraju. Nie ma wątpliwości, że nie możemy poświęcić kolejnych kilku lat na kręcenie się wokół samej idei marki (tym bardziej że propozycja Ollins’a nigdy nie została zaakceptowana), nie przekładając jej na istotne z punktu widzenia konsumenta atrybuty, co w rzeczywistości oznacza, konieczną do podjęcia próbę znalezienia twardego argumentu konkurencyjnego, wynikającego z przyjętych założeń, ale dającego szansę na realną rywalizację międzynarodową.
Co z Polską? Na razie dupa.