Kultura po lubelsku
Absolutnie nie zgadzam się z twierdzeniem, że Lublin ma kapitał akademicki. Na pewno nie żywy. Może ledwie dyszący. Kapitał oznacza, że można z niego czerpać, więc usprawiedliwionym jest co najwyżej mówienie o potencjale. Bardzo daleka droga do tego, aby myśleć o tej sferze w kontekście przewagi konkurencyjnej czy ogólnie strategii rozwoju. I piszę to ja, czyli syn Wspaniałego Profesora i szwagier doskonałej Pani Profesor młodego pokolenia. Sam zaś spędziłem na uczelni długie osiem lat jako pracownik dydaktyczny. Raczej bezproduktywnie. Co innego kapitał związany z lubelską kulturą. Nawet nie będąc w jej środku, tylko i wyłącznie z perspektywy konsumenta i doradcy w zakresie marketingu terytorialnego mogę spokojnie i z całą mocą podpisać się pod stwierdzeniem, że to mocny element zasobów Lublina. Unikalny.
Polecam ostatnią dyskusję wywołaną przez Harvard Business Review na LinkedIn na temat jak określić kulturę jednym słowem. Padają tam fantastyczne określenia typu wspólne poglądy, tożsamość, kwintesencja ludzkiego myślenia, atmosfera, widoczny element DNA, czy sposób komunikacji między ludźmi. Wszystko to prawda, a czynnikiem łączącym całość są emocje, nieuchwytne wartości, które są przecież tak ważne dla każdego. Tak istotne, że chętnie za to płacimy, bo kupujemy świetny nastrój, doskonale spędzony czas wolny i akceptację społeczną. Wysokomarżowy biznes, więc nie ma się co dziwić, że sektor kreatywny jest poddawany obecnie szczegółowej analizie i stanowi kierunek rozwoju gospodarczego wielu miast i regionów.
Marzy mi się kojarzone na całym świecie wyrażenie „lubelska kultura”. Dekodowana jako coś o wielkiej wartości, alternatywne, warte sprawdzenia i inspirujące. Tak ukierunkowany efekt pochodzenia to niezwykły fundament. Mur, o który rozbijałaby się większość ośrodków konkurencyjnych. Wydawało się, że taka cegiełka jak walka o Europejską Stolicę Kultury, będzie brakującym ogniwem, które spowoduje szybki proces urynkawiania tej dziedziny, jej eksport i dostatnie funkcjonowanie jako kluczowego składnika lokalnego PKB. Nie widzę tej zmiany i konia z rzędem temu, kto ją wskaże.
Cały czas mam wrażenie, że sfera kultury jest traktowana z przymrużeniem oka. Fajnie się nią pochwalić, ale jej przydatność biznesowa jest jak na razie poza wyobraźnią. Trzeba doceniać naszych twórców, ale jednocześnie robić niewiele, aby powstały ramy do zarządzania ich umiejętnościami w czysto komercyjnej postaci. (Nie mówiąc, o budowaniu kanałów dystrybucji dla produktów kulturalnych). Błąd. Atrybut unikalności jest najważniejszy w trakcie budowania strategii i nadawania kierunku rozwojowego dla miasta. Wpychanie się w obszary o dużym natężeniu konkurencyjnym z niedostosowanymi możliwościami pachnie porażką na odległość. A jeżeli dodatkowo obrana droga nie zapewnia utrzymania największych talentów, to mamy do czynienia z błędnym kołem.
Miasto takie jak Lublin, z lokalizacją na obrzeżach Europy, brakiem wielkiego dziedzictwa przemysłowego, w środku typowo rolniczego regionu, potrzebuje swojego wyróżnika jak wody na pustyni. Nie będzie nim BPO, energia alternatywna ani edukacja, bo jesteśmy nie w tej lidze. Może być kultura. Warunkiem oczywiście jest rzucenie wszystkich sił w tym kierunku. Dziedzina, która pociągnie turystykę, małą przedsiębiorczość, a nawet edukację. Trzeba sobie to tylko wyobrazić i popatrzeć trochę dalej niż za róg ulicy.
Tyle w tym temacie.
Za puentę niech robi zdanie Emila Chartiera, który powiedział kiedyś, że nie ma nic groźniejszego niż idea, jeżeli mamy ją tylko jedną.