Lider potrzebny od zaraz
Ostatnio policzyłem, że liczba odwiedzonych i poznanych od środka przeze mnie samorządów przekroczyła magiczną liczbę 100. Dużo to i mało. Gdyby spojrzeć na ich ogólną liczbę, czyli 2479, to szału nie ma (raptem 4% ogółu), ale niech ktoś spróbuje powielić mój wyczyn. Nie taka to prosta sprawa, bo przecież nie chodzi o to, aby przejechać przez daną gminę (tak licząc, mam ich na koncie pewnie z 1500), ale żeby ją poznać, zrozumieć i ocenić. Inaczej nie mógłbym nic doradzić. Faktem jest, że specyfika mojego konsultingu pcha raczej w stronę jednostek większych, głównie miejskich, co jednak przekłada się na większą wiedzę o organizmach skomplikowanych, niejednorodnych. Dokładnie to chciałem napisać. Miasta to żywe, nieustannie zmieniające się byty, na które dodatkowo wywierana jest coraz większa presja konkurencyjna. Żarty się skończyły. Walka idzie na całego. O inwestorów, turystów, studentów.
Na wschodzie kraju dochodzą jeszcze mieszkańcy, bo obserwujemy smutne zjawisko migracji w kierunku starej Unii i musimy zacząć bronić swojego stanu posiadania. Bardzo trudna sprawa. Nie każdy ma tyle wiedzy, umiejętności i samozaparcia, by skutecznie odnaleźć się w takim otoczeniu.
Z moich wizyt urodziła się jedna, bardzo ważna konkluzja. Tam, gdzie jest dobrze i są perspektywy, z pewnością na stanowisku prezydenta, burmistrza czy wójta znajduje się prawdziwy lider. Niby nic odkrywczego, ale chyba nie wszyscy to zauważają. I nie ma znaczenia czy rzeczony przywódca reprezentuje prawą, czy lewą stronę świata polityki. Przykład Rzeszowa pokazuje, że urodzony wódz poradzi sobie nawet w skrajnie (teoretycznie) niesprzyjającym środowisku. Kluczem jest, aby wraz z objęciem funkcji zrozumiał, że jego partią staje się społeczność lokalna, a ojczyzną dane miejsce.
Lider to 50% sukcesu w każdej dziedzinie. Również jeżeli chodzi o potencjalną markę miasta. Lider nie musi być ekspertem w tych sprawach. Wystarczy, że zrozumie cel, dobierze odpowiednich ludzi, zmotywuje i otworzy odpowiednie drzwi. Bez zarządzającego o takich cechach nie ma mowy o żadnym sukcesie. Co więcej, gówniany szef może nawet rozwalić już istniejący kapitał. Na to też mam dowody, ale powstrzymam się od przykładów.
W zasadzie diagnoza poprzedzająca proces tworzenia marki powinna obejmować ocenę władz. Jeżeli traktują ten proces w ujęciu zabawy promocyjnej, albo nie daj Boże jako narzędzie autopromocji, należy sobie dać spokój. Porażka gwarantowana. Ostatnia, ogólnopolska wojna o premię dla menadżera Stadionu Narodowego była wyjątkowo absurdalna. Zawodowcy są bezcenni. W samorządach również. Skoro nie pozwala na to ustawa, to zrobiłbym comiesięczną, lokalną zrzutę na takiego faceta. Byle tylko się pojawił. Bo największy kłopot jest taki, że to dobro wyjątkowo rzadkie.
Mało kto to rozumie.