Po co jest samorząd terytorialny?
Dość głupie pytanie w tytule wpisu, prawda? W obliczu mijających wyborów warto jednak się nad tym zastanowić. Choćby przez chwilę. Szczególnie że mija właśnie 15 lat od powołania samorządu w obecnym kształcie. Najprostsza definicja wskazuje, że to organizacja społeczności lokalnej, w której mieszkańcy tworzą wspólnotę i względnie samodzielnie decydują o realizacji zadań administracyjnych, wynikających z jej potrzeb. Niby wszystko jasne. A jednak istnieje wrażenie, że ludzie niespecjalnie rozumieją, o co tak naprawdę chodzi w tej konstrukcji. Chyba że robienie sobie problemów jest jedną z potrzeb, jakie towarzyszą członkom rzeczonej wspólnoty.
Obserwuję wybory samorządowe od samego początku. Nie tylko jako przeciętny obywatel, ale także strateg, który czasami pomaga w komunikacji pomiędzy kandydatami a społecznością lokalną. Nieustannie towarzyszy mi zdziwienie, jak głupio potrafimy wybierać. Ostatnio zrobiłem nawet podsumowanie tej kuriozalnej sytuacji. Poniżej mój subiektywny zestaw największych niedorzeczności, jakie zauważyłem podczas tegorocznej elekcji.
1. Jak to możliwe, że w mieście pełnym uniwersytetów, z tak wysokim odsetkiem osób z wyższym wykształceniem, najwięcej głosów do rady miasta dostaje człowiek, który w życiu pracował mniej niż ja podczas studiów? Jaką wiedzę i doświadczenie może ktoś taki wnieść do dyskusji o rozwoju najbliższego otoczenia człowieka? Nie ma się co dziwić, że potem na sesjach poruszane są tematy typu filozofia gender, na co samorząd nie ma żadnego wpływu, abstrahując od kwestii, że to zupełnie kretyński problem.
2. Wszystkie badania pokazują, że politycy to jedna z najgorzej ocenianych profesji w Polsce. Nie szanujemy polityków i nie wierzymy temu, co mówią. Skoro tak, to dlaczego tak bezmyślenie na nich głosujemy? Przecież akurat w tych wyborach mamy szansę stawiać na osoby zupełnie spoza tego kręgu. Co więcej, takie przykłady jak Gdynia pokazują dobitnie, że odseparowanie polityki może wyjść jedynie na dobre.
3. Czy czteroletni, pokaźny dorobek pracy włodarza miasta można zniszczyć jednym, naciąganym zarzutem o pijaństwo? Okazuje się, że tak. Niedaleko Lublina jest całkiem spore miasto, w którym taki przypadek ma miejsce. Nieprawdopodobne. Jak dla mnie to prezydent czy burmistrz może być zarówno pijakiem jak i narkomanem, jeżeli tylko pod jego rządami poprawiają mi się warunki życia.
4. Przeciętny mieszkaniec naszego kraju na pytanie, czy jest racjonalny, z pewnością odpowie, że tak. To naturalne. Dlaczego w takim razie wierzymy w obietnice typu komunikacja miejska albo tysiące nowych miejsc pracy? Wybory to walka na emocje, a my im ulegamy jak dzieci. Nie weryfikujemy składanych deklaracji, tylko dajemy się ponieść fali, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
5. W jednym z miast na Lubelszczyźnie do drugiej tury wyborów na burmistrza przeszedł polityk, który raptem kilka miesięcy temu był bohaterem obrzydliwego skandalu obyczajowego. To jego jedyny wyróżnik. Bez komentarza.
Może za cztery lata będzie lepiej.