Polska kontra Europa

Nie jest to artykuł o podziale, jaki się dokonuje od jakiegoś czasu w polskim społeczeństwie. To fakt, który każdy prawdopodobnie dostrzega. Nie mnie również sądzić tych, którzy ten podział wywołali i stale pogłębiają. Zostaną pewnie rozliczeni. Najszybciej przez historię. Nie jest to także diagnoza zjawiska i skutków społecznych, jakie za sobą niesie. To prezentacja sytuacji w ujęciu biznesowym, a mówiąc bardziej precyzyjnie – markowym.

Manifestacja polskości nie ogranicza się już do wywieszenia flagi 3 maja i 11 listopada. To wielki biznes obejmujący mnóstwo kategorii produktów, sprofilowany detal i mnożące się okazje do otwartej konsumpcji. Wszystko oparte na odpowiedniej symbolice, rytuałach, języku i mitach skutecznie podsycanych przez zainteresowaną grupę. Ćwierć wieku chaosu kulturowego było doskonałym gruntem pod kształtowanie się tego zjawiska. Nasz narodowy charakter skutecznym akceleratorem. Dziś każdy ma pełną paletę możliwości, aby zaznaczyć swoją, polską tożsamość i prezentować ją innym. Branding kulturowy w czystej postaci. Łatwo się poczuć członkiem dużej i silnej zbiorowości. Przy tym mieć jasno nakreślone wskazówki jak myśleć, w co wierzyć i czuć. Ogromne uproszczenie powiązane z poczuciem misji. Gruntowna wiedza w temacie nie tylko nie jest potrzebna, ale wręcz uciążliwa. W swojej książce Marka na cztery sposoby Jacek Pogorzelski powtarza za McCrakenem, że kultura jest jak soczewka, przez którą jednostka postrzega otaczający ją świat. Soczewka te determinuje interpretację zjawisk oraz sposób ich asymilacji. Kultura jako soczewka odpowiada za to jak jest postrzegany świat. Nic dodać, nic ująć. Dążenie do automatyzmu towarzyszy ludzkości od zawsze. Również w sferze światopoglądowej. Na dziś Lech Wałęsa, bez względu na aktywności, jakie podejmie, ma przechlapane, zaś Józef Piłsudski (nie tylko on) może spokojnie odpoczywać na Wawelu. Wiadomo, kto jest zdrajcą, a kto bohaterem bez konieczności wgryzania się w temat. Tak to działa. Jedyna sztuka to odpowiednio zarządzać tym brandingiem. Polaryzacja to ogromna siła, a mit kulturowy jak wody potrzebuje przeciwnika. Wtedy jest bardziej wyrazisty i przez to skuteczny.

A skoro tak to może czas, aby zaczął się rodzić branding oparty o manifestację europejskości. Czy to oznacza antypolskość? W żadnym wypadku. Wszystko zależy od tego, jak zostanie poprowadzona komunikacja i jak zostanie zbudowany repertuar wartości, norm, ideologii i pozostałych elementów takiej kultury. Wystarczającym może być przeciwstawienie się nadmiernej roli państwa lub braku szacunku wobec jednostki. Jeżeli udałoby się zbudować taką postawę i zaangażowanie wśród znaczącej grupy konsumentów, pozostaje kwestia jej komercjalizacji. Gdy zaangażowanie przekracza poziom, który pozwala go zauważyć przez łowców trendów, wtedy dochodzi do biznesowej ewaluacji kultury. Poszukiwana jest odpowiedź na pytanie: czy można wyrazić tę kulturę za pośrednictwem komercyjnych produktów i usług? Jak bardzo jest to opłacalne? Skoro można polskość, można i pro europejskość. Kawał rynku do wygrania. Jedyny problem w tym, że ktoś musi nadać pęd temu zjawisku, a najłatwiej może to zrobić oczywiście odpowiednia grupa polityczna, stając w kontrze do tych „polskich”. Patrząc na obecną opozycję, obawiam się, że może zabraknąć jaj.

Urodziłem się 42 lata temu. Słabo pamiętam moment, w którym generał zastąpił Teleranek. Doskonale zaś brak towarów w sklepach, kartki i ogólną siermiężność PRL. Jeszcze lepiej mam w pamięci wejście do NATO, a potem w struktury Unii Europejskiej. Dziś jestem na wakacjach w Hiszpanii, nie potrzebuję do tego paszportu i czuję się pełnoprawnym członkiem europejskiej wspólnoty. Jak obserwuję sporo młodszych ode mnie, którzy z wymalowaną w biało-czerwone barwy gębą wykrzykują hasła zbliżone do faszystowskich, to coś we mnie pęka. JESTEM EUROPEJCZYKIEM. Kurwa jego mać.

Get started

If you want to get a free consultation without any obligations, fill in the form below and we'll get in touch with you.