Przełom?
Stawiam pytanie, co do którego mam jasne przekonanie, że póki co pozostanie pytaniem retorycznym. Wpis nie będzie tak długi, jak zazwyczaj, przede wszystkim ze wspomnianego powyżej powodu. Po prostu od wczoraj (dokładnie od godz. 17.00) zastanawiam się, czy to jaja, czy też poważna, zorganizowana akcja. Skutkiem wariantu pierwszego będzie poczucie straconego czasu na obserwowanie, analizowanie lub nawet dołączenie (!). Jest to jednak na tyle niewielki koszt, że bez żalu jestem gotów się poświęcić.
Statek z którym, sympatyzuję, już od dawna obrał kurs, delikatnie mówiąc niezgodny z moimi oczekiwaniami. To powoduje frustrację i poczucie braku wspólnoty. Głównie światopoglądowej. Jestem już w takim wieku, że na takie sprawy nie pozostaję obojętny. To prawdopodobnie (jak w reklamie Carlsberga) najważniejszy powód, aby się przyglądać. Tak, nie ma co ukrywać, że szukam statku (a może nawet tylko łódki), kierującego się w stronę, która jest mi bliska. Ważne są: cel, założenia, spójność i odwaga. To ostatnie może kluczowe, bo jak napisał William Szekspir: „Gdy morze było spokojne, wszyscy prezentowali mistrzostwo w żegludze”. A morze na pewno nie jest cichutkie.
Co więcej, w tym temacie mój wspólnik już od dawna ma ze mnie polewkę, bo wybrałem łajbę o gównianej konstrukcji, która miała być wielkim lotniskowcem, a tymczasem coraz bardziej przypomina marny krążownik. Szanuję jego zdanie, bo nie dość, że jest niegłupi, to niezmiernie stały w uczuciach. Od dawna trzyma się pancernika w kolorze czerwonym i jest bardzo dumny ze swojej pozycji.
Jaki będzie skutek wariantu drugiego? Może być różnie. Od akceptacji i poparcia, aż do pełnego zaangażowania. Wszystko zależy od zaistniałych czynników. „It’s complicated” – jak mawiają przeciętni Amerykanie. Na razie jest czas obserwacji. O kolejnych spostrzeżeniach nie omieszkam poinformować. W pierwszej kolejności samego siebie.
A może ktoś ma podobne „morskie” rozterki? Miło będzie poczytać znajomo brzmiące komentarze.