Stolica Organizacji
Byłem w Rzeszowie. Znowu. Nie ma w tym specjalnie nic dziwnego. Bywam tam regularnie, kilka razy w miesiącu. Ale ostatnie dwie wizyty były związane z konkretnymi wydarzeniami. Najpierw Alpejsko-Karpackie Forum Współpracy, a tydzień później Kongres Innowacyjnego Marketingu. Już piąty. Mają rozmach… w tym Rzeszowie. Oba wydarzenia na bardzo wysokim poziomie. Zagraniczni goście i sporo ekspertów różnej maści. Do tego świetne hotele, catering i ogólna organizacja. Szacun.
Ale przecież jestem z Lublina. Takie wychwalanie konkurenta do miana wschodniego lidera można by zakwalifikować jako dywersję. Wolne chwile poświęciłem więc na poszukiwanie słabości i niedociągnięć. Forum wieńczące projekt szwajcarski było niestety pozbawione większych wad. Nawet aktywność uczestników warsztatu, który prowadziłem, była zdecydowanie powyżej przeciętnej. A wisienką na torcie była karpacka biesiada, na której nie zabrakło niczego, włącznie z palinką dobrej jakości. Wracałem zaniepokojony.
Tydzień później byłem w Rzeszowie ponownie. Ze względu na obowiązki bardzo krótko. Rejestracja, pobranie materiałów, własna prelekcja na temat pobudzania marek miejsc i kilka niezobowiązujących rozmów ze znajomymi. Zabrakło czasu, żeby się do czegoś przyczepić. Przeleciałem wzrokiem kilka kluczowych elementów. Catering w porządku, sala w hotelu Rzeszów też bez zarzutu. Program bardzo merytoryczny. Sponsorzy też dopisali, na czele z tandemem urząd miasta — urząd marszałkowski. Jakoś skrajne politycznie przybytki potrafią się wznieść ponad podziały. To już mnie zupełnie wkurwiło. Niestety kolega D. Tworzydło zadbał o wszystko. Tym razem powrót to już istna rozpacz. Do wieczora.
Na koniec dnia, już w domu, otworzyłem torbę z materiałami z kongresu. Może niezbyt ciekawa literatura promocyjna, ale generalnie ładnie wydana. I przyszedł ten moment. Do ręki wziąłem folder reklamujący miasto Rzeszów. Jednak istnieje sprawiedliwość na tym świecie. Dzięki Ci, Panie Boże. Początek zresztą nie był wcale optymistyczny. Niestandardowy wykrojnik, a na okładce słynna, okrągła kładka. Może to nie jest szczyt innowacji, ale podświetlona wygląda naprawdę fajnie. Środek jednak zrekompensował mi wcześniejsze cierpienia. Najpierw jakieś przywołanie historii. Może to i jest miasto niewiele młodsze od Lublina, ale jeszcze w okresie międzywojennym liczyło raptem 35 tysięcy mieszkańców. Prowincja jak nic. To porównanie wyraźnie mnie podbudowało. Dalej, nie dużo lepiej. Trochę opowieści o położeniu (bez jaj, są znacznie ciekawiej zlokalizowane ośrodki w Polsce), jakieś rankingi, zachęta do studiowania i wzmianka o lotnictwie. A na koniec opis możliwości aktywnego wypoczynku.
Nuda i rutyna. W zarządzaniu marką miasta przeważamy jak nic. Niestety w większości podrozdziałów wątek innowacyjny się przewijał. Na szczęście nie na tyle, aby uzasadnić slogan Stolica Innowacji. Uff. Gorzej gdyby Rzeszów zechciał zostać stolicą organizacji — byłoby dla nas dużo gorzej.