Twarde kontra miękkie
Coroczny Carnaval Sztuk-Mistrzów w Lublinie to wielkie święto. Najbardziej cieszy mnie, gdy widzę rozentuzjazmowanych ludzi i różne języki krążące w powietrzu. Super energia. Mam w tym produkcie swoją małą cegiełkę, więc radość tym większa. Impreza ma wszelkie zadatki, aby uzyskać status kultowej i głęboko wierzę, że tak się stanie, ale aby potwierdzić aspiracje miasta w kontekście inspiracji, należałoby dołożyć do tego wydarzenia co najmniej dwa kolejne o podobnym potencjale i sile rażenia. Nie jest to niemożliwe, ale tu właśnie pojawia się pewien rozdźwięk. Brak zgodności między twardą stroną miasta, a jego miękkim obliczem. Pytanie, co jest ważniejsze?
Niedawno pojechałem z moją młodszą córką w Jurę Krakowsko-Częstochowską. Niestety nie była to wyprawa turystyczna, bo celem był odbiór starszej latorośli z obozu wspinaczkowego, ale mieliśmy czas, aby nadrobić zaległości w relacji rodzinnej. A ponieważ przed wakacjami Marysia wraz z klasą zwiedzała lubelski zamek, była okazja, aby podzielić się z moim dzieckiem wiedzą o mieście i jego historii. Tak, odkąd wróciłem, jestem zagorzałym zwolennikiem Lublina. Normalnym, czyli emocje nie przysłaniają mi racjonalnego patrzenia na zmiany, jakie w nim zachodzą.
Jako że, zawodowo zajmuję się marketingiem miejsc, mam też okazję obserwować jak poczynają sobie inne miasta. Różnie, bardzo różnie. Są wśród nich takie, które zwyczajnie umierają. Tak po prostu. Wśród nich wiele z naszego regionu. Termin globalna wioska to nie żart. Spadły bariery logistyczne i trwa bezpardonowa walka o wszelkie zasoby. W tym chyba głównie o ludzi i ich umiejętności. Kto ma niewiele do zaoferowania, wypada z gry i koniec. To wbrew pozorom proces bardzo szybki. W odniesieniu do historii świata wręcz błyskawiczny. Za dziesięć, może piętnaście lat Polska będzie podzielona na dynamicznie rozwijające się metropolie i przygasające ośrodki, które kiedyś miały status miast. Ze średnią wieku mieszkańców sześćdziesiąt pięć lub więcej. Uzupełnieniem tej mapy będą miejsca, które wybiorą drogę specjalistów i skoncentrują wszystkie zasoby w jednorodnym kierunku rozwoju. Wizja profesora Gorzelaka ziści się bez dodatkowych dekretów czy pomysłów planistycznych. Aby temu zapobiec, trzeba patrzeć na miasto w określony sposób. O tym właśnie rozmawiałem z moją młodszą córką. O Unii Lubelskiej, unikalności fresków w Kaplicy Trójcy Świętej, roli Lublina w dobie renesansu i jego historii w okresie międzywojennym. O mieszance kultur i wyznań, kuchni i ludziach, którzy włożyli istotny wkład w jego obecny wygląd.
Dziś skopiować można wszystko. Zegarki, buty czy samochody. Także drogi, baseny i stadiony. To kwestia czasu i pieniędzy. Tylko genius loci danego miasta jest niepodrabialny. Jego DNA, które przez wieki pozwalało mu się rozwijać i wnosić wkład w wartość państwa czy całego kontynentu. A rdzeniem Lublina jest wolność. Ludzi, ich przekonań i pomysłów na życie. Jest nim kultura we wszystkich jej odmianach i kierunkach. Jest polskość w najczystszej formie, cebularz, szacunek do innych i wyobraźnia. Tymczasem mam wrażenie, że zapierdalamy zupełnie w odwrotnym kierunku. Nie, żebym nie doceniał zdobyczy ostatnich lat. To przełomowe zmiany. Czekam z utęsknieniem na otwarcie obwodnicy, a szczególnie na ekspresówkę do Warszawy. Cesarzowi co cesarskie, ale to warunki konieczne. W żaden sposób nie dostateczne, aby utrzymać się w elicie. I to nie jest zdanie subiektywne. To fakty, z którymi najwyższy czas się zmierzyć. Odstawić patrzenie przez pryzmat twardych zasobów, złudzenia co do faktycznej sytuacji wyjściowej miasta i głęboko przeanalizować jego historię i unikalne walory, jakimi dysponuje obecnie. Tam tkwi klucz do długofalowego sukcesu. Tylko tam.
Trzymam kciuki za takie podejście, choć optymizm u mnie umiarkowany.