Zazdroszczę inżynierom
Zawód, który uprawiam, jest moją pasją. Podobno nie może być nic lepszego niż robienie tego, co się lubi. Skąd więc ten tytuł? Wszystko ma swoje blaski i cienie. Mam mocno w pamięci sytuacje, w których przysiadałem przy moim Tacie, który sprawdzał kolokwia studentów. Jakieś dziwne wzory, rysunki i niezrozumiałe słowa. Czarna magia. Jako mały człowieczek zastanawiałem się, skąd Tata wie, czy to, co jest w tych pracach, jest poprawne. Nie rozumiałem ni w ząb. Po latach wiem oczywiście, że przedmiot nazywał się „obróbka skrawaniem” i że dotyczył zagadnień związanych z mechaniką. Nie śmiałbym jednak wypowiedzieć się w temacie szerzej, bo w dalszym ciągu pozostaje to dla mnie sferą tajemną. Dla mnie wystarczające jest, że mój śp. Tata był wielkim autorytetem w swojej dziedzinie i pozostawił ogromny dorobek publikacji, patentów i zapisków. Pielęgnuję te materiały, choć nie zamierzam z nich korzystać. Dzięki rodzicom nauczyłem się jednak obdarzać wielkim szacunkiem wszystkich, którzy posiedli ekspercką wiedzę w różnych obszarach. Doceniam wybitnych uczonych, artystów, projektantów, a nawet piłkarzy. Nie śmiałbym przy tym oceniać ich pracy. Świadczą za nimi osiągnięcia, tytuły i doświadczenie. To mi wystarcza.
Specjalizację marketingową wybrałem świadomie jeszcze w trakcie liceum. Następstwem tego były określone studia, a potem pierwsza i kolejne prace, jakie podjąłem. I tak już 14 lat. I ciągle odczuwam wielki głód wiedzy w mojej dziedzinie. Ponieważ nie wystarcza mi czasu, aby przyswoić wszystkie nowości, kolekcjonuję chyba większość światowych publikacji. Z nadzieją, że ten czas się znajdzie. Czy to świadczy o pasji? Nie wiem, ale zawsze świadomie wybierałem do działania tematy trudne, często wyglądające na pierwszy rzut oka na beznadziejne. Co to za sztuka, zarządzać marką, której wszystkiego, co potrzeba, to utrzymać odpowiedni share of voice, czyli udział w czasie reklamowym całej kategorii.
Kiedy już Polska przesyciła się marketerami różnej (głównie kudłatej) maści, znalazłem dla siebie place branding. W roku 2002 to była niespotykana nowość, więc o odpowiednie materiały było trudno. Gdyby Amazon dawał karty lojalnościowe, z pewnością dysponowałbym platynową. Przez długi czas czułem coś w rodzaju misji. Nauczyć marketingu sferę samorządową. To jest coś! Nie doceniłem jednak polskiej mentalności, a przede wszystkim, zapomniałem, w jakim obszarze działam. Kilka pierwszych przypadków potraktowałem jako nieistotne zdarzenia. Teraz jednak widzę, że to trwały trend. Trend, który nazywa się – „na marketingu znają się wszyscy”. Co to zresztą za filozofia? Widzę obrazek i albo mi się podoba, albo nie. Jak nie, to cały marketing jest do dupy. Słyszę hasło reklamowe i mechanizm działa dokładnie tak samo.
Czy powinienem się dziwić? Chyba nie, przecież z polityką jest tak samo. Co z tego, że własną orientację polityczną poprzedziłem wnikliwym studiowaniem historii naszego narodu. Co z tego, że jestem na bieżąco z prasą zarówno lewicową, jak i prawicową. Mogę to sobie wsadzić gdzieś. Szkoda pieniędzy i czasu. W dyskusji z rodakami nie mam żadnej przewagi. Zawsze można usłyszeć, że „się nie znasz”, co kończy dyskusję. Dlatego żałuję, że mój mózg ukierunkował mnie w stronę marketingu. Gdybym został inżynierem i przedstawił, dajmy na to, projekt nowego silnika wraz z wyliczeniami, nikt by nawet słowem nie pisnął. Bo strach przed kompromitacją.
Skoro dalej chcę to robić, to znaczy, że to musi być pasja. Kurwa musi.