Barca kontra Real
Moi znajomi wiedzieliby doskonale, z jakim trudem przyszło mi dobrać tytuł i wstęp do tego komentarza.
Nie lubię FC Barcelona i to bardzo. Albo inaczej – lubię ją tylko od czasu do czasu. Na przykład wtedy, gdy sromotnie przegrała w 1994 roku finał Ligi Mistrzów z moim ukochanym Milanem. W zasadzie mogłem wybrać inne zestawienie. Może nawet lepszym przykładem byłaby para Manchester United versus FC Chelsea, choć wydarzenia mijającego weekendu byłyby niezłym argumentem przeciw tezie, którą chcę zaprezentować. Od biedy można by też wziąć sprawę Macieja Skorży w Legii, tyle że w tym konkretnym przypadku w grę wchodziły raczej względy finansowe. Nie ma to większego znaczenia.
Trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie. Gra klubu z Katalonii to poziom nieosiągalny dla żadnej innej ekipy. Przyjemnie jest patrzeć na takie widowisko, nawet jeśli jedna drużyna ma tak przygniatającą przewagę. Piszę to z niemałą zazdrością, bo jakoś ciężko sobie wyobrazić, żeby ktoś złamał tę hegemonię. Raczej na pewno nie będzie to mój Milan. Dlaczego Barca dystansuje Real? Messi to ważny argument, ale piłka nożna to gra zespołowa i jeden zawodnik, nawet najwybitniejszy nic by nie wskórał. Zresztą w madryckim zespole też roi się od gwiazd. Siłą jest konsekwencja i system. Żeby wymieniać tysiące celnych podań i wjeżdżać z piłką do bramki potrzeba dać komuś czas, żeby mógł to poukładać i przećwiczyć. Florentino Perezowi, prezesowi Realu zdecydowanie brakowało do tej pory cierpliwości. Zresztą nie tylko jemu. Takich w gorącej wodzie kąpanych jest więcej, stąd można przypuszczać, że dominacja Barcy jeszcze chwilę potrwa.
Bardzo podobnie jest w naszej sferze samorządowej. Jej największą wadą jest czteroletnia kadencyjność. Zakładając, że przez pierwszy rok trzeba się oswoić z tematem, a ostatnie 12 miesięcy to już nicnierobienie, żeby przypadkiem czegoś nie popsuć, zostaje niewiele czasu, aby się zapisać w historii. Nie interesuje mnie, dlaczego marszałek Hetman podjął decyzję o pozostaniu w regionie. Może nie dostał intratnej propozycji, a może po prostu ktoś mu kazał. Wszystko jedno. Nie mam też żalu, że startował i pociągnął listę PSL. Normalna taktyka wyborcza. Grunt, że jest i ma szansę się wykazać.
Niczego tak Lubelszczyźnie nie potrzeba jak stabilizacji. Zresztą nie tylko na poziomie sejmiku. Wystarczy przyjrzeć się pojedynczym gminom. Tam, gdzie władza już okrzepła zazwyczaj dzieje się lepiej niż tam, gdzie są ciągłe zmiany. Jako lubelacy jesteśmy niestety podobni do władz Realu, Chelsea i Polonii Warszawa. Cały czas narzekamy i szukamy miodu. Frukty tymczasem tkwią w cierpliwości i długim dystansie. Reguł rządzących samorządem nie zmienimy, gra się tak jak przeciwnik pozwala. Możemy jednak zmienić własne podejście i spokojnie poczekać.