Déjà vu

Nie mogę już patrzeć na plakaty wyborcze. Pewnie mam podobnie jak większość mieszkańców. Nie warto o tym pisać. A jednak chciałbym jeszcze raz poruszyć temat samej kampanii. Trochę z innej strony. Strony, którą można określić jako narzędziową. Zacząłem się poważnie zastanawiać, co tak naprawdę jest czynnikiem sukcesu w takiej lokalnej kampanii politycznej. Cholera, naprawdę mam wątpliwości. Słyszałem ostatnio taką opinię, że decyduje znajomość kandydata, należy więc „załadować” całe miasto większymi i mniejszymi plakatami. Ilość górą! Jakoś tego nie kupują, przecież co za dużo to i krowa nie zeżre. A poza tym, gdybyś ktoś naprawdę chciał w mig zbudować znajomość, to wystarczy kilka razy przelecieć się po deptaku na golasa z tabliczką, na której będzie nazwisko. Rozpoznawalność murowana. Wszyscy będą mówić o tym śmiałku, niezależnie od tego, czy go wiedzieli, czy nie. Moim zdaniem to nie wystarcza. To może hasło? Sam nie wierzę, w to co piszę. Czy ktoś pamięta jakiekolwiek hasło?

Poza doktorem-marszałkiem, który jasno się określił, że jego dziełem jest lotnisko (dr S. mi zaimponował, bo mimo wszystko jest to konkret; szkoda tylko, że dodał wizualizację), reszta daje tak od czapy, że mi łzy płyną po plecach. Umówmy się, że większość kandydatów ma hasła po wuju, jak w tej reklamie. Slogan więc odpada, poza przypadkiem, gdy dzięki swej idiotyczności przeszkadza. A przynależność partyjna? Coś na pewno daje (albo zabiera), choć przecież każdy komitet wystawił całą bandę, a wybrać można tylko jednego. Może przynależność partyjna plus miejsce na liście? To jest coś. Gdyby jednak wygrywały tylko „jedynki”, to cała reszta wydawałaby kapuchę bezsensu. A przecież walczą i nie są bez szans. Numerek i flaga są ważne, ale na pewno nie decydujące. Tym bardziej w wyborach samorządowych.

Nie jest łatwo.

Ulotka! Tak, dostałem ostatnio sto dwadzieścia takich wypocin do skrzynki. Każda ma nieprzetrawialną odezwę do wyborców, opowieść o żonie, dzieciach i pasji wędkarskiej oraz milion obietnic. Wszystkie takie same. Po przeczytaniu pierwszych trzech nachodzi ochota, żeby zobaczyć tysiąc któryś odcinek „Mody na Sukces”. Tylko wtedy ten serial jest w stanie zainteresować swoją dramaturgią.

Zostały jeszcze: dreptanie od drzwi do drzwi, taksówka z wyjcem, która drażni nawet psy i koty oraz spoty wyborcze w tzw. blokach, w których kandydaci przekonują do siebie niezwykle dynamiczną mimiką twarzy à la Fantomas.

To wszystko nie jest kluczowe. Wierzę w kreatywność i nieszablonowe rozwiązania. Takim projektom dałbym palmę pierwszeństwa, choć mam wrażenie, że przy takiej liczbie komunikatów skumulowanych w okresie kilku tygodni wszystko się znosi i wraca do poziomu wyjścia. Każdy ma mętlik w głowie. Wtedy zaś wybór staje się losowy.

Jaka jest więc recepta? Robić wszystko jak reszta i dać na tacę Jeżeli jest tak, jak podejrzewam, nikt z nas nie może mieć pretensji, że przez kolejne cztery lata będziemy przeżywać mało przyjemne déjà vu.

Get started

If you want to get a free consultation without any obligations, fill in the form below and we'll get in touch with you.