Duży niedosyt
Byłem i jestem fanem Los Angeles Lakers. Moje fascynacje koszykówką zaczęły się więc jakieś dwadzieścia parę lat temu, kiedy przez przypadek miałem okazję obejrzeć mecz mojej drużyny z Detroit Pistons. Magic Johnson, Kareem Jabbar i James Worthy. Tak, uznałem, że to prawdziwa poezja. Nie byłem więc, jak zdecydowana większość, kibicem Michaela Jordana i jego byków. W sumie to dobrze, bo było pole do dyskusji. A jej uczestników była cała gromada. Jeszcze na studiach czekaliśmy co drugi dzień do czwartej nad ranem, żeby zobaczyć finały NBA. Mimo że moi Lakersi mieli wtedy akurat słabszy okres. Potem dołączyło zainteresowanie polską ligą. Finały pomiędzy Hoop Pruszków a Śląskiem Wrocław to było apogeum.
Tak się akurat złożyło, że w tamtym okresie zacząłem również współpracę doradczą z klubami koszykarskimi, więc miałem okazję oglądać wszystko z bliska. Pamiętam też pierwsze, opublikowane przez ARC Rynek i Opinia wyniki badań popularności poszczególnych dyscyplin. Koszykówka ustępowała wprawdzie piłce nożnej, ale to była silna, druga pozycja wśród polskich kibiców. Potem mój kontakt zawodowy się poluzował. Zestarzałem się też trochę, więc nocne czekanie nie wchodziło w rachubę (chyba że grała drużyna z LA). Wydaje się to dość naturalne. Nie mogłem jednak przypuszczać, że mój przykład powieliła większość kibiców i dyscyplina pogrążyła się w totalnym kryzysie, czego najbardziej jaskrawym wyrazem jest dopiero 11 miejsce koszykówki wśród najpopularniejszych sportów. Została wyprzedzona nawet przez strongmanów (czy to jest w ogóle sport?). Czy emerytura Jordana to jedyny powód tych kłopotów? Nie wydaje mi się. Przecież w siatkówce w ogóle nie było idoli, a sport ten przeżywa wyraźny rozkwit. Oczywiście, są sukcesy reprezentacji, ale szaleństwo zaczęło się trochę wcześniej. Brak gwiazd, sukcesów reprezentacji i poszczególnych klubów to jedno, ale chyba większe spustoszenie zrobił brak systematycznej pracy nad popularyzacją. Przecież atrybuty koszykówki mają potężny potencjał. Widowiskowość, różnorodność, dynamizm to cechy, którymi ta dyscyplina bije prawie wszystkich konkurentów.
Ale przyszły Mistrzostwa Europy. Po raz drugi w Polsce po 46 latach. Wielkie wydarzenie. Efekt? Finał imprezy obejrzało 793 tys. widzów przed telewizorami. Jakieś pięć razy mniej niż przeciętny odcinek durnego serialu. Czy nagle widowisko straciło swoje walory? Gówno prawda. Ja, stary kibic, obejrzałem raptem 30% rozgrywek. Nikt mnie jakość nie nakręcił, nie przypomniał wielkich czasów i zawodników, nie zrobił nic, co przyciągnęłoby ludzi i ponownie ożywiło ten wspaniały sport. Od 10 lat utrwalił się taki zamknięty krąg – nie ma zainteresowania, nie ma sponsorów, nie ma pieniędzy na zawodników i szkolenie, nie ma wyników, nie ma zainteresowania, nie ma sponsorów… Jak to mówił kandydat z Białegostoku: „Niczego nie ma”. I oto ktoś darował nam magiczne obcęgi, żeby ten krąg rozerwać. I bomba. Ktoś wziął te obcęgi i… wsadził sobie w dupę. Duży niedosyt.
Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że syn Jordana wziął od ojca to, co najlepsze i da nam jeszcze jedną szansę.