Miasto wiedzy?
Trochę się boję tematu, który chciałbym podjąć, ale z drugiej strony: dlaczego miałbym chować głowę w piasek? To do mnie niepodobne. Poza tym mam pewną legitymację, o której za chwilę wspomnę. Moje całe życie, począwszy od dzieciństwa, kręciło się wokół nauki. Mój śp. Tato był profesorem Politechniki Lubelskiej. Na tyle uznanym, że ma aulę swojego imienia. Wysoko postawiona poprzeczka :). Moja mama jest emerytowaną nauczycielką, ale w rodzinie profesorów i doktorów jest więcej. Sam, po powrocie do Lublina, spędziłem 8 długich lat na uczelni, choć nie były to lata obfitujące w jakieś szczególne sukcesy na polu tytułów naukowych. Chyba nie miałem do tego serca. Po prostu.
Poznałem jednak uczelnię od środka i te obserwacje uzupełniają właśnie moją legitymację do poruszenia tematu Lublina jako miasta wiedzy. Dorwałem ostatnio „Newsweeka”, w którym był artykuł na temat uczelni wyższych i poziomu kształcenia w Polsce. Zdawałem sobie sprawę z pewnych rzeczy znacznie wcześniej, ale takie podsumowanie ładnie potwierdza przypuszczenia, że idea „Miasto Wiedzy” to jedynie pobożne życzenie, a nie żadna strategia, oparta na faktycznych zasobach.
Mamy dużo uczelni? Sporo, ale jest wiele miast, gdzie jest ich więcej. Mamy wielki wskaźnik studentów względem liczby mieszkańców? Bzdura. Jesteśmy średniakiem w tym zakresie. Mamy jakieś przodujące kierunki, słynne w całej Polsce? Nie zauważyłem. A może superwynalazki, patenty lub nowe teorie naukowe? Pewnie się zdarzają, ale na pewno nie częściej, niż w jakimkolwiek innym mieście. Ktoś krzyknie w rozpaczy: „KUL jest znany na całym świecie!”. Zgadza się. To powód do dumy. Tyle tylko, że chyba raczej jako ostoja niepodległości w PRL i miejsce nieskrępowanego dostępu do wiedzy. Plus oczywiście osoba Jana Pawła II. To nie wystarczy do ubiegania się o omawiany tytuł.
Przykre, ale prawdziwe. Pod względem akademickości jesteśmy ligowym średniakiem, bez szans na awans do play-off. To dodatkowy argument wzmacniający kierunek „Miasto Inspiracji”. Podążając w tę stronę (pod warunkiem konsekwencji w działaniu), mamy szansę otrzymać palmę pierwszeństwa.
Przestańmy się więc napalać, opowiadać bzdety i tkwić w poczuciu fałszywej wielkości. Nie łudźmy się też, że naukowcy będą zbawieniem dla miasta (nie piję do naszego prezydenta, ale wskazuję ogólne tendencje). Jeżeli chodzi o poszczególne grupy społeczne, przywileje i obowiązki, to powinny być dla wszystkich równe.
W ogóle, żeby sukces był możliwy, należałoby myśleć bardziej pozytywistycznie. Czasy są spokojne, więc romantyczne, buntownicze podejście nie wydaje się konieczne.