Szkoda mi mojego miasta
Nie jest to wpis przemyślany. Raczej taki autentycznie blogowy, bo całkiem emocjonalny. Jestem lublinianinem z krwi i kości. Nie takim super oryginalnym ze Śródmieścia, trochę słabszym, bo z LSM, ale jednak. Zaliczyłem tylko krótki romans z Warszawą. Wróciłem i nie chciałbym się stąd ruszać. Lubię patrzeć, jak Lublin zmienia się, poprawia i rozwija. Pewnie, że chciałbym, aby niektóre sprawy toczyły się szybciej. Szczególnie że zawodowo odwiedzam inne ośrodki i czasem zazdroszczę. Tu obwodnica, tam odrestaurowana w pełni stara część miasta, gdzie indziej mnóstwo nowych przedsiębiorstw. Nie ma co ukrywać, że mogłoby być lepiej. To jednak moje miasto i potrafię się cieszyć tym, co jest.
A tu miesiąc pełen ekstra wrażeń. Prezydent przed widmem referendum, zmiany w Radzie Miasta. Mnóstwo emocji, bojów politycznych i przepychanek. Bardzo to ciekawe. A czy ktoś się zastanowił, czy to miasto stać na taki paraliż? Czy rzeczywiście aż tak daleko odsadziliśmy konkurencję, że możemy się teraz trochę poboksować? Ja, osobiście, posypuję truskawki cukrem (jak ktoś nie zna tego kawału, to proszę o kontakt, chętnie opowiem), więc się nie znam. Ale coś mi się wydaje, że nie bardzo. Co gorsza, mam wrażenie, że osobiste ambicje biorą górę nad dobrem tego, biednego skądinąd miejsca. Ciekawe czy jakby ktoś zadeklarował w wyborach lokalnych, że będzie realizował tylko własne oczekiwania, to by go wybrali?
A może nie jeżdżą po Polsce i nie wiedzą, że wcale nie jest tak dobrze, żeby skupiać się na awanturach? To chyba główny powód, bo aż strach pomyśleć, że mogliby nie lubić własnego miasta…