A gdyby tak…
Święta, święta i po świętach. W sumie dobrze, bo to bardzo trudny czas (głównie dla przewodu pokarmowego). W ogóle nie specjalnie przepadam za końcówką roku, bo muszę sam przed sobą rozliczyć się z noworocznych postanowień, a z tym nie jest najlepiej. Nie to, że całkiem zawiodłem, ale, mówiąc językiem biznesowym, budżetu nie zrealizowałem. Trudno. Nie ma co się dołować. Przecież teraz właśnie jest moment na nowe marzenia, wróżby i deklaracje! Jak Ojciec Święty, Jan Paweł II powiedział swego czasu: „Przyszłość zaczyna się dziś, a nie jutro”. Należy więc złapać byka za rogi. A wyzwanie będzie. Oj, będzie. Dlatego dziś wypowiadam się jako członek społeczności lokalnej Lublina. Miasta tak wspaniałego, jak i zakompleksionego, gnuśnego, z małą dozą tolerancji, za to nadreprezentacją hipokryzji (to nawiązanie do poprzedniego wpisu z życzeniami).
Jako obywatel mam prawo marzyć i głośno o tym mówić.
Marzę (a nawet wierzę głęboko), że nastąpią zmiany w składzie Rady Miasta i wylecą z niej, zarówno ci, którzy z twarzy podobni są zupełnie do nikogo, jak i ci, którzy nie rozróżniają doskonałej, zintegrowanej komunikacji marki miejsca od marchewki i autostrady.
Marzę również (tu niestety z mniejszym przekonaniem), że lokalne media przestaną w końcu gonić za niedoścignionym wzorem typu „Fakt” lub „SE” i zaczną rzetelnie relacjonować i komentować miejskie wydarzenia. A jak mają wątpliwości co do tego kierunku, niech dokładnie przyjrzą się wynikom czytelnictwa prasy drukowanej w stolicy Lubelszczyzny. Dramat to bardzo łagodne określenie. Byłoby całkiem fajnie gdyby, takie kwestie jak Górki Czechowskie, przystań dla jachtów i inne inwestycje nie były przedmiotem personalnych lub politycznych rozgrywek, bo tego nawet kpiną nie można nazwać. To jest pornos. W czystym wydaniu.
Ostatecznie zaś, tli mi się iskierka nadziei, że jako miasto, ale także region zaakceptujemy stan posiadania, jaki nam przypadł w udziale i zaczniemy rozwijać nasze przewagi konkurencyjne, a nie będziemy, na siłę, starać się, aby być drugą Warszawą, Śląskiem, Wielkopolską albo czymś takim. Wprawdzie to ostatnie marzenie z listy, ale być może najważniejsze. Zamiast obrażać się na prof. Balcerowicza, lepiej dokładnie wsłuchać się w to, co ma on do powiedzenia na temat rozwoju Polski.
Dodatkowo (dla cierpliwych) marzy mi się, że mieszkańcy innych regionów i miast naszego kraju, po kontakcie z nami, powiedzą: „Cholera, ci lubelacy to dumni, roztropni i optymistyczni ludzie!”.